środa, 19 lutego 2014

Moje spojrzenie na pierwsze mecze Ligi Mistrzów



Starcie Manchesteru City z Barceloną wywoływało chyba największe emocje pośród fanów piłki nożnej na całym świecie. Wszyscy liczyli, że na Etihad Stadium obejrzymy przystawkę, przed prawdziwym daniem głównym w rewanżu na Camp Nou. Tymczasem mecz rozczarował. Manchester City miał plan na ten mecz i do 54 minuty skrzętnie go realizował. Bardzo defensywna taktyka, z osamotnionym Negredo na desancie, zwiastowała, że Pellegrini zmierza w tym meczu przede wszystkim nie stracić bramki. Świetna gra w obronie, Barcelona w pierwszej połowie właściwie bez sytuacji. Najgroźniejszą wydaje się być strzał Xaviego z dystansu, z którym poradził sobie Hart. The Citizens od czasu do czasu meldowali się w okolicach pola karnego Barcelony, ale również nie stworzyli sobie dogodnej okazji do zdobycia bramki. Druga połowa zaczęła się podobnie jak pierwsza, dalej konsekwentna gra gospodarzy, i nie kończące się podania Barcelony nie prowadzące tak naprawdę do niczego. Aż do 54 minuty, kiedy błąd popełnił Jesus Navas, tracąc piłkę w starciu z Busquetsem, w okolicach środka boiska. Przechwyt, podanie do Iniesty, który KAPITALNYM zagraniem stwarza Messiemu sytuację sam na sam z Joe Hartem. Wcześniej błąd Kompanego, który nie zdążył wrócić do ustawienia i złamał linię obrony. Spóźniony Demichelis musiał ratować akcję wślizgiem. Efekt? Czerwona kartka i rzut karny i . W tym momencie Manchester City pogrzebał tak naprawdę swoje szanse na awans do następnej rundy. Wiele głosów jest o tym, że arbiter spotkania popełnił błąd, dyktując rzut karny czy też nie przerywając wcześniej gry przy starciu Busquetsa i Navasa, jednak w mojej ocenie w obu przypadkach podjął słuszną decyzję. Messi zamienił karnego na gola, a Citizens nie byli w stanie w dziesiątkę przeciwstawić się Katalończykom. W końcówce po błędzie Clichego, dobił ich Dani Alves. Trzeba przyznać też, że świetną partię rozegrała obrona Barcelony, a jej liderem był bezbłędny tego dnia Gerard Pique. Bardzo szkoda mi Manchesteru, bo naprawdę nieźle prezentowali się do momentu czerwonej kartki, konsekwentnie realizowali założenia i śmiem twierdzić, że byliby w stanie dowieźć "zero z tyłu" do końca spotkania, co zwiastowało by nam kapitalne emocje w rewanżu. Niestety, skończyło się 0-2 i w zasadzie kwestia awansu do ćwierćfinału jest już przesądzona.



W drugim wtorkowym meczu na BayArena, gospodarze, Bayer Leverkusen, podejmował mistrza Francji, Paris Saint Germain. Już po pierwszej połowie na tablicy wyników widniał wynik 3-0 dla gości, którzy zdominowali Aptekarzy. Praktycznie, w każdej formacji Paryżanie, przewyższali Niemców o klasę. Kluczem do tego była moim zdaniem postawa zawodników drugiej linii ekipy z Parc des Princes. Kapitalne spotkanie rozegrali Veratti, Motta, strzelec jednej z bramek Matuidi, a także Yohan Cabaye, który pojawił się na boisku w 67 min i również wpisał się na listę strzelców. W obronie Thiago Silva, kompletnie wyłączył z gry najlepszego snajpera Leverkusen Stefan Kiesslinga, a w ataku, nie zwykle dynamiczny i przebojowy Lucas Moura oraz wielki Zlatan Ibrahimovic. Szwed był najlepszym zawodnikiem meczu, strzelił dwie bramki, w tym jedną nieprzeciętnej urody... Raz po raz stwarzał zagrożenie, był nie do upilnowania dla obrońców, naprawdę klasa sama w sobie! Co do gospodarzy to kolejny kiepski mecz w ich wykonaniu. W ostatnich 8 spotkaniach, aż 6 razy przegrali, a wczorajsza klęska idealnie obrazuje ich aktualna dyspozycję. Fatalny występ zaliczył Rolfes, który zawinił przy bramce i Spahic, który sprokurował rzut karny, a dodatkowo wyleciał z boiska za dwie żółte kartki. Do gry wrócił najlepszy w tym sezonie piłkarz Aptekarzy Sidney Sam, ale był on cieniem samego siebie, prezentując się bardzo słabo. Na pochwałę zasługuje właściwie tylko Lars Bender, który jako jedyny z drużyny gospodarzy prezentował przyzwoity poziom, zaliczając wiele udanych odbiorów i przechwytów. Tutaj sprawa awansu także jest rozstrzygnięta, a PSG wysłało jasny sygnał do wszystkich, że trzeba zacząć traktować ich bardzo poważnie.



W środowy wieczór oglądaliśmy hitowe spotkanie Arsenalu z Bayernem. Mecz ten zdecydowanie bardziej spełnił oczekiwania kibiców, było w nim dosłownie wszystko - dwa karne, oba zmarnowane, czerwona kartka i piękne gole. Kapitalnie mecz zaczeli Kanonierzy, którzy w pierwszych 10 minutach zdominowali ekipę Pepa Guardioli. Swoją dobrą grę mogli przypieczętować bramką, jednak Neuer obronił fatalnie wykonany przez Ozila rzut karny. Z biegiem czasu do głosu zaczęli dochodzić Bawarczycy i wreszcie w 36 minucie po raz pierwszy geniuszem błysnął Kroos, który kapitalnie zagrał za plecy obrońców do Robbena, którego w polu karnym sfaulował Szczęsny, za co wyleciał z boiska. Jedenastkę zmarnował jednak Alaba i do szatni ekipy schodziły z bezbramkowym remisem. Po przerwie już ogromna dominacja Bayernu, powrót Lahma na pozycję defensywnego pomocnika, świetna gra i dwie asysty przy bramkach. Środowy wieczór miał jednak innego bohatera, a był nim Toni Kroos. Genialny występ środkowego pomocnika Bawarczyków, okraszony pięknym golem. Niemiecki zawodnik wykonał w tym spotkaniu 152 podania, z czego 147 było celnych, a większość z nich zagranych było do przodu na połowie przeciwnika. Występ ocierający się o perfekcję. Arsenal w drugiej połowie grając w osłabieniu był tylko tłem dla ekipy z Allianz Arena, trzeba jednak pochwalić za występ Kościelnego, który był najjaśniejszym punktem w obronie. Mały plusik można też postawić przy nazwisku Sanogo, który po raz pierwszy zagrał od początku w meczu Ligi Mistrzów. 0-2 na Emirates Stadium praktycznie zapewnia graczom z Monachium awans do 1/4 finału.


Wizualizacja wszystkich 152 podań Toniego Kroosa w dzisiejszym meczu.



Dużo mniej ciekawe spotkanie oglądaliśmy w Mediolanie gdzie Milan mierzył się z Atletico Madryt. Przed meczem faworytem do awansu w tym dwumeczu było Atletico, które rozgrywa najlepszy sezon od wielu lat. Z kolei Milan gra w tym sezonie bardzo słabo, nie gra już w Pucharze Włoch, a w lidze okupuje miejsce w środku tabeli. W pierwszej odsłonie tego meczu dużo groźniejsi byli Mediolanczycy, dwa razy Kaka był bliski pokonania Courtoisa, ale piłka dwukrotnie lądowała na poprzeczce. Do przerwy remis 0-0, po zmianie stron, na boisku oglądaliśmy już własciwie tylko ekipę z Vicente Calderon. Kilka składnych akcji, ale bramka padła dopiero w 83 minucie, po rzucie rożnym, a jej strzelcem był Diego Costa. Atletico potwierdziło po raz kolejny, że w tym sezonie są mistrzem stałych fragmentów gry, gdyż 1/4 wszystkich bramek zdobytych przez ten zespoł pada właśnie po takich akcjach. Świetny występ po raz kolejny zaliczył Diego Godin, który skutecznie pilnował Balotelliego. W drugiej linii brylował Gabi, przez którego przechodziło większość akcji Rojiblancos. No i w ataku nie zawodny w tym sezonie Diego Costa, który trafił po raz 5 w czwartym meczu z Lidze Mistrzów. W Milanie najlepszym zawodnikiem był bez wątpienia sprowadzony z Fulham Abel Taarabt. Niestety koledzy nie dostosowali się do jego poziomu, o ile w pierwszej połowie Kaka i Balotelli próbowali stworzyć jakieś zagrożenie, o tyle w drugiej części byli już kompletnie nie widoczni. Bardzo słaby występ zaliczył także Abate, który pojawił się na boisku w pierwszej połowie za De Sciglio. To on popełnił błąd w kryciu przy bramce dla ekipy ze stolicy Hiszpanii. Tutaj również sprawa awansu jest blisko roztrzygnięcia, gdyż Milan w takiej dyspozycji w jakiej znajduje się obecnie, nie jest w stanie osiągnąć korzystnego rezultatu na Vicente Calderon. Aczkolwiek jednobramkowa zaliczka jeszcze niczego nie przesądza, więc poczekajmy na mecz rewanżowy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz